Muzykę popularną z lat 80-tych lubię mniej więcej za to samo, co VHS-owe hity z tamtego okresu. Jedno i drugie dostarcza solidnej dawki obciachu, ale to w większości obciach kontrolowany i – co podoba mi się najbardziej – szczery.
Muzyka z lat 80-tych (tak jak i filmy) ma w sobie coś krzepiącego. Podnosi na duchu, zagrzewa do walki, sprzyja nieskrępowanym emocjom – jak kochać i pożądać to na całego. Jak walić po mordzie to do utraty tchu. Energetyczny przekaz połączony z żywym, kolorowym kiczem jest tak dobroduszny i zaraźliwy, że aż samemu chce się skakać, tańczyć, całować.
To dekada, w której bodaj po raz pierwszy na taką skalę do głosu dorwała się młodość, ale inna niż dzisiaj. Jeszcze nie zblazowana, jeszcze nie szpanerska, ani nie podtruta cynizmem. Dlatego ejtisowy kicz nie nuży, nie jest wstydliwy, a wręcz przeciwnie. Budzi nostalgię.
Zapraszam Was dzisiaj na wycieczkę po muzyczno-filmowych zakątkach tamtej dekady. Podkręćcie głośniki, ubierzcie legginsy, zapalcie neon, cokolwiek. I jazda.
Ejtisowy Lenny Kravitz
Ejtisowa muzyka, zwłaszcza filmowa, towarzyszy mi niemal codziennie. Luksus grubych ścian chroni przed skargami sąsiadów, także już od 7.00 zaczyna się pobudka. Ostatnio porannym faworytem jest ten o to gość, Jean Beauvoir, taki trochę "ejtisowy Lenny Kravitz". Jego hipnotyczna piosenka pt. „Feel the Heat” załapała się na soundtrack do nieśmiertelnego filmu ze Stallonem pt.„Cobra”. Kawałek zyskuje przy którymś z kolei przesłuchaniu, wtedy stopa mimowolnie zaczyna tupać, a na usta ciśną się słowa refrenu. A nawet jeśli nie i tak warto zerknąć na teledysk, choćby w ramach kultywowania nostalgii.
Klip z fragmentami z filmu:
Ciekawostka. Któregoś dnia, w poszukiwaniu kolejnych, muzycznych bodźców z tamtej dekady, odkryłam, że „Commando” ma piosenkę bardzo podobną do tej z "Cobry". To ta sama energia, a początek do utworu jest łudząco podobny. Czyżby ktoś coś od kogoś zgapił?
Klip z fragmentami filmu:
Jak się tańczy z buntownikiem?
„Buntownik z Eberton” (eng. „Reckless”) to jeden z moich ulubionych filmów z tamtego okresu. Na fanpage'u namawiałam Was kilkakrotnie, żebyście po niego sięgnęli i wciąż podtrzymuję swój apel. To niezwykły film – niby szkolne love story, ale, mimo pewnej schematyczności, nieskrępowane banalnymi schematami. Poważniejsze, "dorosłe" i to z taką sceną seksu, której warto poświęcić osobny artykuł.
W "Reckless" muzyka wybrzmiewa naprawdę mocno. Zacznę od piosenki, która w ogóle się nie zestarzała, bez kiczowego sznytu, za to z punkowym zacięciem – Romeo Void i „Never Say Never”.
Nie wiem, na które video się zdecydować – oryginalny klip czy fragment filmu – wrzucam więc oba. Na teledysku widzimy m.in. energetyczną, korpulentną wokalistkę Deborę Iyall. Świetna jest ta dziewczyna! Zaś fragment filmu przedstawia bezpretensjonalną i pełną luzu scenę taneczną, która niech będzie moją reklamą energii dominującej w filmie. Bo ze scenami tanecznymi często jest problem – wiele jest takich "od czapy", nudnych, przesadzonych, wręcz abstrakcyjnych. Ale tu jest inaczej.
Klip oryginalny:
Fragment filmu z piosenką:
„Reckless” to cały worek świetnych piosenek.
Mowa choćby o słynnym „Kids in America” Kim Wilde, która w filmie towarzyszy ekscytującej, rebelianckiej scenie szkolnej. Niestety YouTube nie pozwala się nią dzielić na blogach, ale gdyby ktoś miał ochotę, można ją znaleźć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=TgT-lfu1BXc
„Reckless” to także australijski zespół INXS i „To Look at You”:
I pełen romantyzmu kawałek Boba Seggera pt. „Roll Me Away", wbrzmiewający w finale filmu:
Niezwykłe odkrycia filmowo-muzyczne
W mniej znanych (przynajmniej u nas) filmach z lat 80-tych znajdziemy całą masę świetnych piosenek. Choćby „Fire with Fire” Wild Blue z filmu o tym samym tytule z głównymi rolami Craiga Sheffera i ślicznej Virginii Madsen. To nietypowy, szkolny romans, który niespodziewanie i z dużą brawurą zamienia się w nie mniej romantyczne kino akcji. Gdzieś w środku ma też jedną z najlepszych scen szkolnego balu, jaką widziałam.
Kawałek z fragmentami filmu:
Mało znanym, a równie interesującycm filmem jest „Tuff Turf” z młodym, fajnym, enigmatycznym Jamesem Spaderem. Spader był zresztą jednym z ciekawszych aktorów lat 80./90.. Dopiero przetrząsanie jego filmografii z tamtego czasu pozwoliło mi go w pełni polubić i docenić – ten dość niepokojący, niejednoznaczny urok bogatego chłopca z elit z jakąś brudną tajemnicą, rysą na charakterze. Mowa o mocnych, charakterystycznych rolach w takich filmach, jak: "Powrót Kuby Rozpruwacza", "Zły wpływ", "Dziewczyna w różowej sukience", "Biały pałac", aż wreszcie "Seks, kłamstwa i kasety wideo". Dzisiaj takich aktorów już się nie robi. Kawałków zresztą też. Utwór „Love Hates” wykonany przez Mariannę Faithfull jest totalnie magnetyczny.
Klip z fragmentami filmu na zachętę:
Kolejny film i niedawne odkrycie, czyli sympatyczne "buddy cop movie" pt. „Zapomnieć o strachu” Petera Hyamsa z głównymi rolami Billy’ego Crystala i Gregory’ego Hinesa, między którymi krąży przyjemna chemia. Piosenkę z filmu pt. „Sweet Freedom” wykonuje Michel McDonald, brodaty gwiazdor tamtej epoki. Niestety na klipie nie widać zaśnieżonego, brudnego Chicago, które w filmie potęguje żywy, wiarygodny klimat, za to mamy ujęcie słonecznego epizodu bohaterów i ich wielkie pragnienie wolności:
Trochę kiczowatego romantyzmu z filmu „About Last Night…” z Demi Moore i Robem Lowe (osobiście bardziej lubię ten film niż zbyt zblazowane – zwłaszcza na tę epokę! – kultowe "Ognie św. Elma), o tu (z fragmentami filmu oczywiście):
Pisząc o naturalności i czułości kina lat 80-tych, przypomniałam sobie scenę z dawno nie widzianego przeze mnie filmu, który lata temu zrobił na mnie spore wrażenie. Mowa o „Straconych latach” Sidneya Lumeta wraz z muzyczno-taneczną sceną rodzinną (cudowna spódnica Marthy Plimpton!) i kawałkiem filmowej historii (w tym fragmencie widzimy nieodżałowanego Rivera Phoenixa):
Śpiewać lepiej niż Bruce Springsteen
Dobra, a teraz mój hit i wiele odkrycie. Pamiętam wielką podjarę internetu, gdy okazało się, że Robert Downey Jr potrafi śpiewać i doskonale wychodzi mu to na koncertach Stinga. Zaskoczeni byli oczywiście w większości Ci, którzy nie oglądali „Ally McBeal”, ale mniejsza o to. Tymczasem okazało się, że wokalnie Robert do pięt nie dorasta innemu, dekadę starszemu aktorowi, który niegdyś łamał serca fanek niepokornym urokiem tego samego rodzaju – Dennis Quaid. Oto piosenka z „Wielkiego Luzu”, rozkosznego, nowoorleańskiemu kryminału, w którym aktorowi towarzyszyła niemniej rozkoszna Ellen Barkin.
Obadajcie (ja padłam, Dennis jest tutaj jak Bruce Springsteen!):
A jeśli już uderzamy w te tony, zafundujmy sobie innego, śpiewającego aktora. Tym razem Robert Duvall jako gwiazdor country. Piosenka ze skromnego, znakomitego filmu „Pod czułą kontrolą”:
We wspomnianym wcześniej „Tuff Turf” swój talent wokalny udowadniał James Spader (tak przy okazji, gdzieś w tle widać również przywołonego tu wcześniej, młodziutkiego Roberta Downeya Jr, w innej części filmu widzimy go półnagiego, bębniącego w perkusję. Co ciekawe ta dwójka – Downey Jr i Spader – spotkają się lata później jako wielcy wrogowie na planie filmu "Avengers: Czas Ultrona"):
Był śpiewający aktor, to teraz śpiewająca aktorka. Michelle Pfeiffer we fragmencie piosenki wykonanej w filmie o tym, że miłosne trójkąty są złe pt. „Wspaniali bracia Baker”
Za dużo nostalgii? Zawróćmy i zafundujmy sobie solidną dawkę kiczu. Oto mamy wielkiego gwiazdora lat 80-tych, C. Thomasa Howella (znacie go m.in. z „Autostopowicza”), tym razem w roli śpiewającego playboya w skórzanych spodniach (!!!), któremu towarzyszy pantera ówczesnego kina, Jamie Lee Curtis. Takie rzeczy w filmie „Grandview, U.S.A.”. Rozbrajaja mnie wykorzystanie odblaskowego różu w tym klipie. Tego kiczu, tego luzu, brakuje mi w naszej smętnej, na wskroś poważnej współczesności.
James Bond też pamięta lata 80-te
Muzyczność danej dekady doskonale odzwierciedlają piosenki z Bondów. Aż trudno uwierzyć, że w latach 80-tych agentowi 007 przyśpiewywał doskonale znany z radia zespół A-ha. Oj było, było. Zobaczcie klip z „W obliczu śmieci” z Timothym Daltonem. Bondowsko-niebondowska piosenka to dla mnie kolejny dowód na to, że to własnie lata 80-te pasują do mnie jak ulał, a nie nasza bura współczesność. Przysztuczny, nadęty czar aktualnych piosenek do Bonda zupełnie na mnie nie działa. A to działa:
Jeszcze bardziej egzotycznie w porównaniu z dzisiejszymi standardami brzmi inna bondowska piosenka (też superowa! A klip? WOW! WOW! Jak można nie lubić tej dekady?). Oto Duran Duran i „A View To a Kill” z “Zabójczego widoku” z Rogerem Moore.
A na koniec…
Po pierwsze: piosenka, którą wszyscy znają, ale scena, którą widziało chyba nie tak znowu wielu. „Noc komety”, młodzieżowe postapo. Wyobraźmy sobie koniec świata i dwa podlotki, które w trudnych czasach, gdy na Ziemi prawie nikt nie przetrwał, chcą się zabawić. Gdzie idą, gdy nikt nie pilnuje, nie patrzy i można zrobić dosłownie wszystko? No oczywiście, że do centrum handlowego! Radosna, na wpoły taneczna scena z piosenką „Girls just want to have fun” w opuszczonej galerii handlowej ujmuje poczuciem humoru, bezpretensjonalnością, dobrą zabawą.
Fragment (zabawa zaczyna się mniej więcej od drugiej minuty):
No i w ten sposób dotarliśmy do finału, czas więc na wielkie BOOOM. „Ulice w ogniu” – aboslutny klasyk i "lektura obowiązkowa" dla każdego, kto choć trochę lubi tamte kolorowe czasy, a w dodatku kocha kino. Stylistyka jak z MTV, świadoma "B-klasowość", doskonały mariaż sensacji z musicalem, imponująca kreatywność, fantastyczna paleta barw, wielka energia i… cudownie ejtisowa boginii, Diana Lane.
Oglądajcie i bawcie się świetnie. Ja tymczasem dziękuję za uwagę i wspólnie spędzony czas. Do usłyszenia wkrótce!